Nie jestem fanem programu „Kuchenne Rewolucje”. Nie jestem fanem restauracji po kuchennych rewolucjach. Nieodparcie kojarzą mi z podobnym stylem oraz często zbyt wygórowanymi cenami, których uzasadnieniem ma być zbawienny wpływ, jaki Magda Gessler miała na dany przybytek. Często właściciele wracają do swoich przyzwyczajeń i wkrótce po rewolucji nie ma śladu. Zajazd pod Kłobukiem w warmińskich Małdytach udowadnia, że i ja się mam prawo czasem mylić ;-). Karta była taka, że chciało się zamówić wszystko, dania były PRZEsmaczne, porcje ogromne, a rachunek zaskakująco niski. Do tego był jeszcze jeden smaczek… ale o tym za chwilę. Potrzebowałem znaleźć odrobinę czasu, by obejrzeć odcinek „Rewolucji” z 2013 roku, by rozumieć ten fenomen… Ostatnio udało mi się w końcu to zrobić… i już wszystko jasne.
Zacznijmy od początku. Lipiec 2016… wracamy znad morza. Ostatnie 4 dni wakacji spędzamy w malowniczych Dawidach O POBYCIE W DAWIDACH. Jak to my… jeździmy i szukamy. Wyprawa do Fromborka nie zaowocowała, żadnymi ciekawymi odkryciami kulinarnymi. Kolejnego dnia postanowiliśmy poszukać fajnej regionalnej restauracji. Już dziś nie pamiętam, jak się natknęliśmy na Zajazd Pod Kłobukiem. Czy polecił to pan Jan z Dawid, czy może Trip Advisior. W każdym bądź razie padł pomysł by na obiad tam właśnie się wybrać. Miało być szybko, więc dzwonie, by zamówić dla Poli rosół… by był gotowy jak przyjedziemy… a tu niespodzianka… Pierwszy wolny stolik będzie dopiero za 1,5h… Whow… nie często jest z tym problem szczególnie poza Warszawą.
O „Zajedzie pod Kłobukiem” nie wiedzieliśmy zbyt wiele. To, że serwuje lokalną kuchnie, mieści się w oficynie nieistniejącego już pałacu w Małdytach i należy do sieci „Europejskiego Dziedzictwa Kulinarnego” wystarczyło nam za wystarczający powód, by się wybrać. O tym, że przeszedł rewolucję dowiedzieliśmy się z ogromnych reklam przy drodze, które swym wizerunkiem firmuje Magda Gessler. Wywołało to lekki niepokój, gdyż dzień wcześniej w Nowym Dworze Gdańskim na parkingu w innym porewolucyjnym przybytku wychodzący z niego goście skutecznie nas zniechęcili do wejścia.
Podjeżdżamy. Pełen parking. Malowniczy budynek Zajazdu z pięknym i zadbanym ogrodem. Nasz stolik już czekał na zewnątrz chociaż… jak to my po 15 minutach wylądowaliśmy przy z góry upatrzonym miejscu pod altanką w okolicach placu zabaw (polecam wszystkim rodzicom ;-)). Tak jest i super plac zabaw dla maluchów, więc Polka miała gdzie szaleć, a my spokojną głowę, że mamy ją na oku.
Czas na zamawianie. Jak wspomniałem wcześniej karta była taka, że chciałoby się wszystkiego spróbować. Wybraliśmy opcję: więcej a mniejszych rzeczy… Poszedł rosołek dla Poli, chłodnik i Koszyczek grzybiarza z sezonowego menu. Do tego domowa kaszanka z jabłkiem, pierogi z mięsem, fraszynki warmińskie i sałata z grillowanym pstrągiem… Oczywiście musiało zostać miejsce na deser… Jak się później okazało poszaleliśmy… więc i sałata i szarlotka wróciły z nami do Dawid. Nie byliśmy w stanie tego wszystkiego przejeść. Być może mielibyśmy jakąś szansę, gdyby nie czekadełko… w postaci domowego chleba i przepysznego masła. Pieczony na miejscu – był taaaki, ze niestety na jednej porcji się nie skończyło i po jakimś czasie nieśmiało poprosiliśmy o dokładkę. Dawno takiego chleba nie jedliśmy.
Wszystko miało super smak i było świeżutkie ale też pięknie podane, a najbardziej zaskoczył rachunek… był na prawdę niewielki w porównaniu do tego, co zjedliśmy.
Jak obiecywałem na początku – był i dodatkowy smaczek. Okazało się, że obok restauracji jest sklepik z lokalnymi przysmakami. Wędliny, wędzone ryby, sery, masło i oczywiście wspomniany już domowy chleb. Zrobiliśmy zamówienie na kolejny dzień, jak będziemy wracać do Warszawy. Okazało się, był to bardzo dobry pomysł, gdyż zamiast wybierać na chybił trafił jakiś inny przybytek przy S7 (nie mamy najlepszych wspomnień – patrz LINK DO NASZEGO WPISU z 2015 ) zrobiliśmy sobie małe wspomnienie z Zajazdu pod Kłobukiem na pikniku na skraju pola pszenicy.
No i teraz czas na rozwiązanie zagadki… Co się stało, że tym razem rewolucja AŻ tak się udała?
Sprawa jest prosta – WSZYSTKO, co potrzebne było już na miejscu. Był smak, były regionalne potrawy, była chęć i zaangażowanie po stronie właścicieli (pani Danuta nie tylko jest właścicielką ale też odpowiada za kuchnię). Był to jeden z niewielu odcinków, gdzie nie było rzucania garnkami i przysłowiowym mięchem… i do tego nazwa miejsca pozostała bez zmian. Nie było problemów z brudem w kuchni. Było mnóstwo ochów i achów ze strony p. Magdy. Tym razem Magda Gessler wszystkie pozytywne rzeczy, jakie były nam miejscu wprawiła w ruch. Dała pozytywnego energetycznego kopa właścicielom, dodała „życia” poprzez energetyczny wystrój wnętrza i zaplanowała ten koncept sklepiku z regionalną żywnością. Chwała jej za to! Oby więcej takich rewolucji.
Jedna mała nieścisłość w programie – „kłobuk” w tradycji warmińskiej to wcale nie jest taki mały, słodki duszek. Z tego, co pamiętam z ”Na tropach Smętka” był to raczej lokalny demon, który wprawdzie zapewniał gospodarzom bogactwo, ale kosztem ich sąsiadów… do tego na pewno nie mieszkał w dziupli 😉
Nie wiem jak Wy, ale dla nas mam nadzieje, nie była to ostatnia wizyta w „Zajezdzie pod Kłobukiem”. Dla wszystkich zadających sobie pytanie: „Co zjeść przy S7?” odpowiadam – zjedź z drogi do Małdyt. Nie zapomnij tylko zarezerwować wcześniej stolika… Pewnie będzie kolejka więc po co masz czekać.
Adres: Zajazd pod Kłobukiem: ul. Zamkowa 11; 14-330 Małdyty
Telefon: 89 758 61 25
Strona: www.klobuk.pl
Dla tych co chcą się dowiedzieć więcej o kłobuku – polecam http://encyklopedia.warmia.mazury.pl/index.php/Kłobuk