Wyobraźcie sobie hipotetyczną sytuację. Przychodzi Kowalski z dziewczyną do restauracji. Kelner się pyta, czy podać wino. Kowalski mówi, że absolutnie tak. I się zaczyna. Kowalski ogląda kartę… Francuskie, włoskie, hiszpańskie, greckie, bułgarskie, rumuńskie, węgierskie, polskie, Nowy Świat… Co wybrać, co wybrać? Najważniejsze by nie było wstydu i choć do końca nie zna się na winach, wie, że nie może polec 🙂
Jak sądzicie co wybierze?
Ja obstawiam na bezpieczny wybór. Cena do jakości i znajomości marki albo regionu. Jak się znajdzie się włoskie wino w dobrej cenie, ja pewnie takie bym wybrał. Później byłaby Hiszpania lub coś z Nowego Świata, no może Australia. Z racji tego, że od kilku lat jestem w „fazie” na polskie wina, pewnie rozważył bym też Polskę. Bezpiecznie i bez szaleństw. Jeśli restauracja ma sommeliera, przynajmniej on może pomóc.
Dlaczego jednak takie kraje jak Węgry, Rumunia, Gruzja i Grecja nie są na moim radarze?
Cóż nie jest to DLA MNIE pierwsza winiarska liga, choć i klimat i tradycje są u nich na zdecydowanie wyższym poziomie niż w Polsce. To już jest kwestia PR i marketingu… Ja wyrosłem w czasach wina Sofia i Egri Bikaver, więc nieodłącznie bułgarskie, czy węgierskie winiarstwo ma dla mnie smak pierwszych win jakiekolwiek piłem. Nie mówiąc o Czechach, które głównie kojarze z filmem „Młode Wino”, a będąc w Pradze do knedlika z gulaszem raczej zamówiłbym piwo. Tak samo, jak nigdy nie trafiłem na dobre greckie wino… To nie znaczy, że go nie ma… Samo robienie dobrego wina to nie wszystko!
Ostatni tydzień to swoisty maraton promocji polskiego wina. Zaczęło się od zeszłotygodniowej konferencji w Krakowie poświęconej „Perspektywy rozwoju polskiego winiarstwa” organizowanego przez stowarzyszenie „Kobiety i wino”. Dobra dawka historii i teorii poświęcona polskiemu winiarstwu. Póżniej FERMENT Show w weekend w Warszawie na który nie udało mi się dotrzeć. Za to w poniedziałek udało mi się zakończyć poważną degustacją w grupie „Pijców polskiego wina”.
Kilka wątków, które zaciekawiły mnie po tym spotkaniu w Krakowie
- Po raz kolejny pokazana została fascynująca historia wzlotów i upadków polskiego winiarstwa. Tym razem uzupełniona o nowe wątki w ciekawym wykładzie prof. Wojciecha Włodarczyka oraz Wojciecha Gogolińskiego. Już kiedyś o tym pisałem bo tradycje mamy spore – praktycznie od czasów pojawienia się chrześcijaństwa… natomiast absolutną nowością dla mnie był fakt, że i w Warszawie jeszcze w XIX wieku były winnice!
- W Polsce zaczynamy produkować wina musujące, a degustacja po zakończonej konferencji pokazała też, że dziś to już nie tylko fantazja winiarza, ale całkiem przyzwoite wina, które mogą konkurować z Cavą, czy Prosecco. Gostchorze Gost Art Brut 2016 to coś, czego poszukam na tegorocznego Sylwestra.
- Fascynująca debata zwolenników Vitis vinifery i hybryd czyli Agnieszka Wyrobek Russeau kontra Roman Myśliwiec. W końcu zrozumiałem różnicę 🙂 Szukałem dobrego porównania i chyba znalazłem. Vitis vinifera to odmiana szlachetna i klasyczna – trochę jak koń arabski. Piękny, dostojny, idealnie się prezentujący, jednak gdyby go dostawić do pługa, długo pewnie by go nie pociągnął. Tak też jest z viniferą. Daje dobry smak wina, ale jest kapryśna, jeśli chodzi o owocowanie i wrażliwa na warunki pogodowe oraz szkodniki. Stąd też pojawił się pomysł na krzyżówki z mniej szlachetnymi, ale bardziej wytrzymałymi odmianami. Hybrydy są mniej wymagające i bardziej wytrzymałe, choć odbywa się to kosztem smaku.
- Istniejące napięcie pomiędzy „branżą” a Ministerstwem Rolnictwa – z jednej strony poczucie braku wsparcia z drugiej poczucie, tego, że robimy, co możemy w ramach jakie mamy.
- Winnica Turnau zaprezentowała swoje „success story”. Rzeczywiście to projekt który robi wrażenie. Od rozmachu z nasadzeniami i infrastrukturą, aż po marketing i etykiety. Jest to projekt w który zaangażowany jest Grzegorz Turnau, który jest kuzynem właścicieli. Wprawdzie obsesyjne dbanie o jakość zostało podane jako czynnik sukcesu, moim zadniem sam brand ma niebagatelne znaczenie. Grzegorz Turnau jako marka ma dość klarowny wizerunek i też jest to co moim zdaniem decyduje o sukcesie przy wprowadzeniu i uzasadnia wyższą cenę.
- Jednym z partonów wydarzenia był mój ulubiony małopolski produkt – Pstrąg Ojcowski. Była możliwość spróbowania kanapek z pstrągiem podczas przerwy. Trochę straconą przez organizatorów szansą był brak szerszej prezentacji tej firmy. Jest to fascynujący przykład tworzenie marki. Nie tylko z genialnym produktem, super identyfikacją wizualną brandu ale również historią miejsca oraz tą osobistą Pań założycielek. Polecam na przyszłość ku inspiracji braci winiarskiej. W końcu nie każdy nazywa się TURNAU 🙂
- Miałem wrażenie, że marketing został potraktowany trochę po macoszemu – wprawdzie był jeden panel, ale z racji ograniczeń czasowych dość mocno skrócony. Coż wynika to chyba z tego, że dziś ze sprzedażą polskiego wina nie ma zbyt wielkiego problemu, pomimo dość wysokich cen. Sytuacja jednak zmieni się za kilka lat, kiedy minie efekt nowości a na rynek wypłynie wino z nowych projektów które są dziś w fazie uruchamiania.
Warto pamiętać, że budowanie marki to długi proces! Warto zacząć dziś by zebrać owoce, za 3-4 lata.
Tym bardziej cieszy inicjatywa Kasi Korzeń (Winnicomania i Polski Portal Enoturystczny), Tatiany Muchy (Winnicomania) oraz Moniki i Damiana Budziak – stworzenia grupy na Facebooku „Pijcy Polskiego Wina”. W niecały miesiąc okazało się, że pijców jest blisko 1000. Do tego rodzice-założyciele postawili sobie za ambicję wprowadzenie polskiego wina na salony i do restauracji stolicy, stąd też wczoraj zorganizowali spotkanie w Winsky Wine & Whisky Bar. Pierwsze dość kameralne spotkanie przy polskim winie pokazało, że nie ma się czego wstydzić. 11 butelek, różne winnice. Praktycznie poza dwiema butelkami które były dość ewidentną wtopą (niestety jedną sam ją przyniosłem :-() reszta była na naprawdę OK. Białe cuvee z winnicy Golesz było na tyle dobre, że aż się postaram go poszukać. Obrazuje to ogromny postęp jaki zrobiliśmy w winie. Kilka lat temu degustację polskich win potraktowałem jako ciekawostkę. Dziś mogę śmiało powiedzieć, że kibicuję rozwojowi winiarstwa w Polsce.
Nie będę zanudzał opisami, gdyż na pewno na profesjonalną relację będzie można wkrótce znaleźć na blogu Where’sTheFood?!
Trzymam kciuki za kolejne spotkania i dynamiczny rozwój grupy. Kibicuję jak mogę polskiemu winu i mam nadzieje, że wkrótce zobaczymy nie tylko kolejne wspaniałe roczniki, ale również przeżyjemy niezapomniane doświadczenia w winnicach i restauracjach związane z polskim winem.
Wracając do Kowalskiego z początku. Trzeba stawiać na lokalnych ambasadorów wśród konsumentów i somelierów. Nie musimy walczyć o dusze zagranicą. Z 38 milionami mieszkańców i 18 milionami odwiedzających nas co roku gości z zagranicy, mamy szansę by zbudować poważny biznes. Warto tworzyć lokalny patriotyzm poprzez dobrze sprzedaną historię o polskim winie oraz idącą za tym jakość i dostępność cenową.