Zimowy chillout – Marina Golf Club / SIŁA

przez TastePoland - Voytek
Zimowe klimaty
Zimowe klimaty
w Hotelu Marina Golf Club
Zewnętrzny basen
i Tawerna przy pomoście
.
Jezioro spowijała mgła
a wszystko było pokryte szronem
Dla takich widoków warto wstać rano
.
.
.
.

 

Szukacie relaksu, dobrej kuchni i niebanalnego położenia? Polecamy Marinę Golf Club w Siłe pod Olsztynem… Jednak jeśli ma to być weekend we dwoje lub nie przepadacie, za hotelem pełnym rodzin z dziećmi – koniecznie trzeba unikać popularnych świąt i długich weekendów. Natomiast jak macie dzieciaki – to może być miejsce dla Was w każdym czasie.

My z premedytacją wybraliśmy się na przedłużony pobyt Sylwestrowy. Byliśmy tam dwa lata wcześniej i wiedzieliśmy, że dla Poli będzie to idealne miejsce.

Po pierwsze – malownicze położenie na półwyspie na Jeziorze Wulpińskim.

Po drugie – hotel wręcz stworzony dla rodzin z dziećmi: basen, sala zabaw z opiekunką, duże przestrzenie i brak utrudnień komunikacyjnych – przez co obawa, że pociecha gdzieś wpadnie, czy spadnie ograniczona prawie do minimum i co najważniejsze – przestronne pokoje z przepięknym widokiem.

Po trzecie – szansa na relaks. Basen to atrakcja nie tylko dla dzieciaków… a tu jest specjalna strefa basenów mineralnych TYLKO dla dorosłych. Sam hall hotelu skłania do oddania się błogiemu nic nie robieniu. Można przy drinku wpatrywać się w ogień z kominka zatopiony w wygodnym fotelu. Można marzyć o niebieskich migdałach i podziwiać zimowy krajobraz przez przeszkloną od podłogi po sufit ogromną ścianę. Jak dla nas niebagatelne znaczenie miał fakt, że kuchnia jest z tych bardziej aspirujących.

widok z okna
w foyer
w Cafe Portofino

Tyle czystego marketingu. A jak było?

Ogólnie bardzo dobrze… Tak, jak zakładaliśmy. Poli super się podobało – szalała na basenie i w pokoju zabaw. Tam, może aż za bardzo, bo wskoczyła na klocek Duplo i sylwestrowe przedpołudnie spędziliśmy w Szpitalu w Olsztynie, który opuściliśmy zaopatrzeni w gipsową szynę na jej nodze. Na szczęście na było to tylko stłuczenie, ale i tak oznaczało to dodatkowe 14.5kg do noszenia na rękach przez kolejne 3 dni.

Pogoda dopisała i mogliśmy podziwiać przepiękne widoki nad skutym lodem jeziorze.

Spędzaliśmy całe popołudnia na kanapie w foyer obok Cafe Portofino – popijając zimową herbatę z wiśniówką i próbując przebrnąć przez kolejne kartki książki, jednocześnie ciągle szukając wzrokiem rozbieganej Poli.

Kuchnia a’la carte również spełniała nasze oczekiwania. Urzekły nas zarówno dania główne jak i ciekawe przystawki i desery: carpaccio z kaczki, przepyszna jagnięcina, żurek czy lody z olejem dyniowym. Tak, lody na prawdę grzechu warte. Smakowały conajmniej tak dobrze jak wyglądały…

Sielanka? Tak… ale nie odbyło się bez drobnych wpadek ze strony hotelu.

Carpaccio z kaczki
Jagnięcina
Żurek
Lody z olejem dyniowym
Sernik chyba portugalski 🙂
? niestety już nie pamiętamy co to 😉 naważniejsze, że było dobre

 

Zacznę może od pierwszej i chyba w moim odczuciu największej… bądź też, co do której jestem najbardziej uczulony. Szczególnie, jeśli mówimy o miejscu, które obok nazwy pokazuje 5 gwiazdek. Oczywiście przy rezerwacji była konieczność zapłaty zaliczki, chyba 40%, co w dalszym ciągu nie gwarantowało hotelowi mojej wiarygodności – w związku z tym zaraz po przyjeździe trzeba zrobić blokadę na całość faktury na karcie. Pewnie jeszcze bym to przeżył, gdyby się nie okazało, że przy wymeldowaniu zamiast normalnie z niej skorzystać recepcja zrobiła kolejną transakcję i nawet nie poinformowała banku o tym by poprzednią zwolnić. W rezultacie zapłaciłem za całość i jeszcze przez dwa tygodnie miałem zablokowaną kasę z pierwszej blokady. Recepcjonista, do którego się dodzwoniłem powiedział, że jako hotel nic nie są w stanie zrobić… i muszę czekać te 2 tygodnie. Przepraszam, za pomyłkę nie usłyszałem…

Ogólnie uznałbym recepcję za najsłabszy punkt Mariny. Po przyjeździe zapytani o zawartość naszego pakietu usłyszeliśmy kilka ogólnych stwierdzeń… tak, jak by recepcja była tylko po to by wydać klucz i skasować rachunek przy wyjeździe… Za to, chyba dwa dni później dostaliśmy nasze zaproszenie na bal… z komentarzem, że chyba tego nam wcześniej nie wydano. Czy nie dobrze byłoby wręczyć każdemu z przyjeżdżających gości krótką informację z tym czego można się spodziewać podczas pobytu i zaproszeniem na bal?  Faktem jest to, że dzień później (przyjechaliśmy dzień wcześniej niż rozpoczynał się pakiet) informacje te wisiały na tablicach przynajmniej w kilku miejscach w hotelu.

No i na finał – restauracja. Tu zabolało nas conajmniej kilka rzeczy… Na pierwszy ogień dość zaskakujące różnice w śniadaniu – przedpakietowym i pakietowym. Pierwsze śniadanie zaskoczyło nas bogactwem dostępnych produktów: od szerokiego wyboru rozmaitych wędlin, past, serów, kończąc na wyciskanych sokach warzywnych – zdecydowany plus w stosunku do większości hoteli… Niestety dzień później gdy zaczął się już Noworoczny pakiet – wybór wraz ze wzrostem liczby gości uległ zdecydowanemu zawężeniu.

Kolejna niedogodność związana  z pakietowym pobytem – to fakt, że kuchnia zaczęła żyć własnym życiem, dość słabo zsynchronizowany z życiem rodziny z 3latką. W pakiecie była obiadokolacja od 18, więc na obiad trzeba było udać się do restauracji we własnym zakresie. Pominę fakt, że niedane nam było spróbować dań z pełnej karty, gdyż codziennie była skrócona do paru pozycji. Na plus jest to, że codziennie się zmieniały i że zawsze było menu dziecięce. Dużym minusem tegorocznego pobytu było to, że restauracja po prostu momentami była zamknięta! Ostatnim razem, zawsze można było wpaść i coś przekąsić. Teraz trzeba było czekać – aż ją otworzą – nieraz dopiero koło 14.00. Ciężko wytłumaczyć dziecku, które jadło śniadanie o 9.00, że musi jeszcze poczekać. Na szczęście obsługa restauracji była na tyle pomocna, że mały głodomór mógł przynajmniej na zupę liczyć. Niestety głodny tata musiał czekać…

Mały komentarz do restauracji. W bufecie zawsze pojawiały się wędzone ryby, domowe wędliny – apetycznie i sugerujące ich lokalne pochodzenie… i tu niestety ze strony hotelu całkowicie brak atrakcyjnego sprzedania, tego w co inwestuje. Będąc w tym roku w agroturystyce  na Sycyli zaobserwowaliśmy, jak tam każdy produkt zasługiwał wg. właścicieli na odpowiednią prezentację. Opisany conajmniej jako domowy lub świeżo zrobiony, jeśli nie z certyfikatem SlowFood lub z oznaczonego pochodzenia geograficznego. Tu w Marinie, jedynie małe białe karteczki z enigmatycznymi opisami. O ile ciekawiej brzmiało by: Domowy boczek z hotelowej wędzarni, bądź Szynka od pana Tomasza z Gietrzwałdu? Smak się absolutnie broni. Może więc warto dodać kilka słów opisu, które zwrócą na te produkty jeszcze większą uwagę? W końcu to są te drobiazgi, które mogą czynić różnicę dla gościa. Kilka zdjęciowych inspiracji z Włoch.

Jak podsumować?

Było fajnie. Wyjechaliśmy wypoczęci i odstresowani. Relaksujące popołudnia przy kominku, z książką i herbatą. Miłym akcentem – noworoczne pieczenie kiełbasek przy ognisku. Co do niedociągnięć, to są te małe drobiazgi, których brakuje, by w naszej głowie być hotelem doskonałym. Teraz czas na letni pobyt, by cieszyć się pięknem otaczającej hotel przyrody. Na pewno będziemy unikać Mariny w szczycie urlopowym, gdyż będziemy chcieli sprawdzić jak wygląda trochę mniej pakietowe traktowanie.

Adres:

Hotel Marina Golf Club, Siła 100,  11-036 Gietrzwałd www.hotelmarinaclub.pl

Sprawdź również:

Pozostaw komentarz