Niedzielne, słoneczne przedpołudnie w mieście. Wizyta z warszawskim ZOO, dwie godziny biegania z Polą i za Polą 🙂 na świeżym powietrzu i pojawia się marzenie o pysznym niedzielnym obiedzie.
Tylko gdzie? Oczywiście można wpaść na niedzielny obiadek do mamy… A jak mama nie mieszka w Warszawie? Polecamy spróbować „U Kucharzy” Adama Gesslera, aktualnie znajdujące się w budynku Arsenału.
„U Kucharzy” odkryliśmy już kilka lat temu, kiedy restauracja znajdowała się jeszcze w budynku hotelu Europejskiego przy Krakowskim Przedmieściu. Lubiliśmy to miejsce za dużą dozę bezpretensjonalności, za koncept oraz pyszne jedzenie. Niestety zniknęło z mapy Warszawy… by chyba w zeszłym roku ponownie pojawić się właśnie w Arsenale.
Mam problem, by dobrze zaklasyfikować to miejsce. Ciężko o nim powiedzieć, że jest typową „high endową” restauracją. Patrząc chociażby na lekko nadgryzione zębęm czasu talerze, czy garnki… można mieć wrażenie, że brak jest dbałości o szczegóły… Może jednak, to są właśnie te szczegóły, które przesądzają o wyjątkowości wszystkiego, co wychodzi spod ręki Adama Gesslera? Bo jest to miejsce wyjątkowe… tak samo jak restauracja w Europejskim, czy swego czasu w Hotelu Francuskim w Krakowie.
Nowa lokalizacja w Arsenale stawia na większą elegancję. Wciąż mamy otwartą kuchnię już praktycznie przy wejściu, można więc zajrzeć, co aktualnie jest gotowane. Samo wnętrze przenosi nas w czasie, jak dla mnie w okres międzywojennej Polski. Białe obrusy, eleganckie nakrycia i kwiaty na stole, które właśnie rozkładała krzątająca się stylowo ubrana Pani, bardziej wyglądająca na właścicielkę niż kogokolwiek z obsługi. Sama obsługa różni się od tego, co dziś jest standardem w Warszawie czyli młodego niedoświadczonego studenta lub dorabiającego hipstera. Średnia wieku zdecydowanie ponad 30… nawet, jak ktoś był młodszy wygladał raczej na przysposabianego do fachu czeladnika, niż przypadkową osobę „z łapanki”, która próbuje dorobić. Krążący po sali właściciel dogląda, czy wszystko jest w najlepszym porządku… jeśli coś było nie tak (jak chociażby nasze oczekiwanie na zupę, w jego ocenie zbyt długie) zaraz wkracza do akcji, stawiając do pionu cały personel.
Co do jedzenia… Króluje klasyka, choć w szlachetniejszym wydaniu. Pola od wejscia, zażyczyła sobie, „Pomidolóweczkę z makalonem” okazało się, że wprawdzie nie ma jej w karcie, ale zanim zdołalismy coś sami zamówić… przed Polą stanał talerz pysznej, specjalnie dla niej ugotowanej pomidorówki z makaronem.
My poszliśmy w klasykę. Ja żurek na białej kiełbasie z puree ziemniaczanym i schabowy ze świnki złotnickiej. Kasia krupnik na kaczce, sztukę mięsa w chrzanowym sosie… i jeszcze pół porcji eskalopków cielecych dla Poli. Niektóre dania były genialne… jak chociażby krupnik, gęsty, pożywny i aromatyczny, czy schabowy. Chociaż dla nas kwintesencja „U Kucharzy” to wlaśnie sztuka mięsa. Przychodzi kelner, który z garnka wyławia gotowaną wołowinę, włoszczyznę i ziemniaki, a całość obficie polewa lekkim chrzanowym sosem. Do tego aromatyczny mięsno-warzywny bulion przelewany jest do filizanki, by służyć do popicia. Żurek był poprawny, chociaż chciałbym rozwiazać zagadkę, co się stało z białą kiełbasą na której podobno był gotowany. W talerzu jej nie było… 🙂 Eskalopki a la Toklas reklamowane jako idealne dla dzieci… były jak na mój gust zbyt mocno rozbite, przez co dość suche i do tego w kwaskowatym pomidorowym sosie, co spowodowało, że Kasia musiała podzielić się z Polą swoją wołowiną, a ja podejść pod eskalopków. Nie były jednak na tyle dobre, by stanowić godną konkurencję dla schabowego.
Atmosfera rekompensuje jednak te małe niedociągnięcia. Osobiście czułem się, jak na niedzielny obiedzie u eleganckiej cioci, gdzie wypada zachowywać się z klasą… Przenosimy się w czasie i przestrzeni. Warto to przeżyć!. Dla nas to miejsce ma czar i smak Polski, która jeśli jeszcze nie odeszła, to coraz bardziej odchodzi w zapomnienie. Na pewno warto zabrać turystów z zagranicy lub wpaść z przyjaciółmi …szczególnie, jak mama daleko.
U Kucharzy http://www.gessler.pl