Aż się nie chce wierzyć, że 2 miesiące wakacji już minęło…
Dla nas ten czas to był okres sporej aktywności by zebrać materiał do pisania na “Taste Poland”. Zaczęliśmy trochę wcześniej, przedłużonym weekendem u Pana Zbyszka w Siedlisku Architekta, by już w lipcu udać się do Lawendowego Pola na Warmii a później w polskie góry: Beskid Sądecki, Pieniny i Tatry. Przy okazji “zawadziliśmy” również o Jurę i hotel 511 w Ogrodzieńcu. Poźniej był weekend nad morzem w Trójmieście… gdzie odpowiedzieliśmy sobie na pytanie – flądra czy Maroko ;-). Nie można pominąć kilku rodzinnych odwiedzin w Kaliszu, czy Lubartowie. Tak czy owak w Wawie spędziliśmy chyba tylko 2 weekendy.
I jakie wnioski?
A) W Polsce nie łatwo być kulinarnym turystą… Jako kraj mamy predyspozycje – morze, góry jeziora, dawną mieszankę różnych kultur … ale trafić do na prawdę wyjątkowych miejsc nie jest łatwo. To dużo poszukiwań i jak zwykle trochę szczęścia. Trudno tu liczyć na “gotowe produkty turystyczne” – jak polskie szlaki kulinarne, istniejące często tylko na papierze.
B) Powstaje coraz więcej wyjątkowych miejsc, gdzie to właściciele tworzą “bajkę” do której zapraszają gości. Z reguły są to dość kameralne miejsca, gdzie nie można się dostać od tak z ulicy, często rezerwacje trzeba robić z duuuuużym wyprzedzeniem. My na przykład Siedlisko Architekta rezerwowaliśmy już w lutym, a Glednoria na Boże Ciało 2016 była w pełni zarezerwowana już na początku lipca.
C) Trzeba uważać na turystyczne mekki Polaków, gdyż niestety ogólnie poziom gastronomi, szczególnie tej szeroko dostępnej i przy najważniejszych miejscach pozostawia sporo do życzenia, a jednocześnie potrafi zrujnować niejedną kieszeń.
D) Ciągle jeszcze pojęcie luksus… w Polsce zostawia sporą przestrzeń interpretacyjną. Dla mnie to nie tylko “wypasione” miejsce i wysoka cena, ale to również serwis na każdym etapie – od przywitania na recepcji i pomocy z bagażami, po ostatnie chwile pożegnania i zapłacenia za pobyt. Tegorocznym zwycięzcą jest Poziom 511, chociaż i tak nie pobije pod tym względem “Masurii Arte”, do której niestety w tym roku nie udało się nam dotrzeć.
E) Dla mnie takie podróże to nie tylko sposób na relaks, spędzenie czasu z rodziną, ale również poznanie smaku Polski i uzupełnienie luk w wiedzy o naszej nieraz pogmatwanej historii. Zainspirowany Warmią, aktualnie słucham “Na tropach Smętka” Melchiora Wańkowicza… jego reportażu chyba z 1935 roku z kajakowej podróży po Prusach Wschodnich i powoli wszystkie elementy zaczynają mi się składać w całość. Dlaczego Mazury byli protestantami, ale mówili po polsku. Skąd na tamtych terenach wzięli się rosyjscy staroobrzędowcy, etc…
F) To też szansa by zobaczyć, że mój ukochany żurek w każdym z miejsc smakuje inaczej… ale żaden z nich nie smakuje tak dobrze jak smak mojego dzieciństwa – żurek MOJEJ MAMY. To możliwość przeniesienia się w czasy swojego dzieciństwa, gdzie spędzaliśmy wakacje z rodzicami… dla mnie taką wyprawą było Rytro, dla Kasi plażowanie w Sobieszewie.
Warto jednak szukać, rozmawiać i pytać. Jednym z fajniejszych doświadczeń przynajmniej dla mnie była wyprawa do bacówki, gdzie nie tylko można było spróbować świeżutkich serów, ale również dowiedzieć się sporo o życiu na hali. Ciekawa była też była rozmowa w Nowym Kawkowie na placu zabaw z mieszkającym tak panem o tym, co pozostało z dawnej Warmii.
Moi drodzy – podróże kształcą… i nie trzeba jechać na drugi koniec świata, by przeżyć coś niezwykłego i dowiedzieć się czegoś nowego.
Ciągle “wisimy” kilka wpisów… obiecujemy, że we wrześniu pewnie się pojawią. Na razie sporo energii poświeciliśmy na przesiadkę na WordPressa – mam nadzieję, że się będziecie z większą chęcią do nas zaglądać, bo ma być łatwiej i czytelniej.